wolnybibliotekarz.pl
„Ostatni dzień lata”

„Ostatni dzień lata”

Czarodziejski ptak Polskiej Szkoły Filmowej

Utworzono: 23-05-2020

6 grudnia 2019 – zeszłego roku – zmarła wybitna polska aktorka, Irena Laskowska. Mimo swojego wyjątkowego talentu dramatycznego i niezwykłej urody, polskie kino zbyt rzadko korzystało z jej nieprzeciętnych umiejętności aktorskich, które aktorka rekompensowała sobie na deskach teatru.
Dla rodzimej X muzy Irena Laskowska zostanie na zawsze zapamiętana jako główna bohaterka filmu „Ostatni dzień lata” autorstwa Tadeusza Konwickiego, którego piątą już rocznicę śmierci obchodziliśmy niedawno, bo 7 stycznia 2020.
Te dwa wydarzenia z ostatnich tygodni niech staną się pretekstem do przypomnienia zdarzeń sprzed sześćdziesięciu dwóch lat, które przyczyniły się do powstania jednego z najbardziej niezwykłych filmów w historii polskiego kina…

Laskowscy w filmie

O wyborze Laskowskiej do swojego filmowego debiutu Tadeusz Konwicki wspominał po latach:

Przyjaźniłem się w tym czasie z Mieczysławem Piotrowskim; jego żoną była Irena Laskowska, młoda, piękna aktorka, w której wyczułem ogromne możliwości dramatyczne. […] Grała w teatrze, ale to była końcówka socrealizmu: cóż piękna kobieta, o takich warunkach, mogła grać w sztukach o kołchoźnikach czy robotnicach włókienniczych? Uważałem więc, że trzeba skorzystać z okazji. A tak się jeszcze złożyło, że wywodziła się ona ze wspaniałego klanu rodzinnego Laskowskich. Jej brat, Janek Laskowski [wybitny polski operator filmowy, autor zdjęć do „Ostatniego dnia lata”, przyp. M.K.].
 

Po odwilży… Debiut filmowy nad morzem

Jest rok 1958. Rok brylantowy  dla rodzimej kinematografii. Polska Szkoła Filmowa może pochwalić się już zjawiskowymi obrazami Wojciecha Jerzego Hasa, takimi, jak „Pętla” czy „Pożegnania”. Zbyszek Cybulski zostaje okrzyknięty polskim Jamesem Deanem po tym, jak pokaże się w „Popiele i diamencie” Wajdy, jednocześnie Andrzej Munk polemizuje z Wajdą, pokazując swoją „Eroicę”, zaś Jerzy Kawalerowicz właśnie kręci „Pociąg”, inspirując się własną podróżą w sypialnym wagonie. A nikomu nieznany wówczas student łódzkiej „Filmówki”, Roman Polański, przygotowuje w Trójmieście etiudę filmową „Dwaj ludzie z szafą” z muzyką jakiegoś jazzującego pianisty – lekarza, ukrywającego się pod pseudonimem Komeda…
Każdy z tych filmów okaże się krokiem milowym pośród wszystkich powojennych dokonań naszej kinematografii.
Ale jednocześnie żaden z nich nie będzie taki, jak to, co zaproponuje literat z kamerą w „Ostatnim dniu lata”.

Kamera, wózek i dwie blendy

Pomysł Tadeusza Konwickiego - literata (nie lubił określenia „pisarz”) na debiutancki film narodził się dzięki jego głębokiemu zainteresowaniu kinem. Ale to upór Jana Laskowskiego skłonił go do debiutu w roli filmowca. Zresztą wyjątkową pracę tego ostatniego, jaką wykonał, od narodzenia i żmudnej realizacji pomysłu na film „nie filmowca” aż do ostatecznej premiery  „Ostatniego dnia lata” podkreślił w napisach końcowych sam Konwicki słowem „zrealizowali”. Jako kierownik literacki „Kadru” został przychylnie, choć ze zdziwieniem, przyjęty ze swoim scenopisem przez kolegów, Ludwika Hagena i Jerzego Kawalerowicza, którzy wsparli tę filmową „fanaberię” Konwickiego, pozwalając mu na użycie przestarzałej nawet jak na lata pięćdziesiąte kamery Arriflex, ponadto dając mu do dyspozycji sześć tysięcy metrów taśmy ORWO oraz dziesięć tysięcy złotych. Aktorzy – Irena Laskowska i Jan Machulski – zgodzili się zagrać za darmo, z obietnicą ewentualnego przyszłego honorarium. Ekipa tworząca film była kilkuosobową grupką zapaleńców, na czele z rodziną Laskowskich (Jan – operator, jego brat Jerzy – kierownik produkcji, ich siostra Irena – aktorka) i Machulskich (Jan – początkujący wówczas aktor, który ponadto zabrał ze sobą w podróż żonę Halinę i trzyletniego synka, późniejszego reżysera Juliusza Machulskiego). Na planie pomagała im również szesnastoletnia Małgorzata Jaworska, późniejsza operatorka dźwięku. Dialogi zresztą nie były na planie filmowym rejestrowane, co przez kolegów z „Kadru” uznane zostało jako kompletne wariactwo. Dopiero później dogrywano je w Łodzi na podstawie scenopisu i ruchu warg aktorów. Wyposażenie ekipy zdjęciowej stanowiły skrzynki i drabina wyrzucone przez morze, konewka, z której Konwicki lał wodę przed kamerą, by imitować padający deszcz, dwie blendy, załatwione przez Jana Laskowskiego, czyli „drewniane tablice obciągnięte sreberkiem” do „łapania światła”. Sprzęt zespołu filmowców uzupełniał prymitywny wózek, na którym codziennie ciągnięto sprzęt z leśniczówki na plażę trzykilometrowym leśnym duktem i po wydmach.
Muzykę Camille’a Saint-Saënsa zgodził się opracować i sam wykonał na okarynie Adam Duduś Pawlikowski, na prośbę Konwickiego.
Do dziś jest to niepobity rekord najtańszego filmu w historii kinematografii polskiej.

Filmowcy w Szklanej Hucie

Jan Laskowski wspomina:

[…] Powstał problem, gdzie jechać? Do Gdańska nie. Jedziemy w kierunku na Władysławowo i Lębork. Na wysokości Białej Góry widzimy las i wiemy, że nie ma tam ludzi. A my potrzebujemy pustej plaży. […]

Natomiast sam Konwicki tak to odtwarzał z pamięci po latach:

Nam spodobała się plaża między Białogórą a Łebą. […] Z ubogim bagażem stawiliśmy się więc nad morzem. Udało nam się zainstalować w takiej leśniczówce, która nazywała się Szklana Huta. […] na zupełnym pustkowiu – do najbliższej osady sześć kilometrów, do plaży trzy. Stała tam tylko leśniczówka, z romantycznym leśniczym panem Pozdiejewem, i prymitywny baraczek, w którym rezydowaliśmy. Codziennie, wózkiem na kółkach, ciągnęliśmy nad morze sprzęt. 
 

Bronowanie plaży, kino w Wejherowie, choroby i … zaczynamy od nowa

W zamyśle ekipy filmowej, przygoda z „Ostatnim dniem lata” miała być krótkim, najwyżej dwumiesięcznym słonecznym pobytem na wakacjach.
Brakującego aktora do głównej roli męskiej znaleziono bardzo szybko, właściwie nie było wątpliwości już po pierwszych zdjęciach próbnych, że Mężczyznę zagra Jan Machulski, który szybko zapalił się do tego eksperymentalnego projektu, mimo, że nie było perspektyw na honorarium. Próbowano jeszcze zdjęć z Adamem Hanuszkiewiczem, ale zarówno w oczach operatora, jak reżysera, Machulski okazał się kandydatem idealnym. Co ciekawe, profesor Lubelski w rozmowie z Konwickim słusznie zauważa fizyczne podobieństwo aktora do autora „Ostatniego dnia lata”, co sugerowałoby intuicyjne stworzenie reżyserskiego alter ego Konwickiego już w jego debiutanckim dziele, zabiegu powtarzającego się w kolejnych jego  filmach.
Ekipa skompletowana dzięki przyjaźni i rodzinie optymistycznie zakładała najwyżej dwumiesięczny pobyt nad morzem. Jednak już na samym początku trudności zaczęły się piętrzyć.
W latach pięćdziesiątych typowym zabiegiem było tzw. bronowanie plaży na polskim wybrzeżu w celu przeciwdziałania m. in. ucieczkom morskim poza krąg geopolityczny krajów tzw. Bloku Wschodniego. Ekipa natknęła się na patrol wojskowy, który mógł zakończyć całą przygodę filmowców w pięć minut, gdyż nie mieli żadnych pozwoleń na prowadzenie zdjęć na plaży. Wszystko skończyło się dobrze dzięki dawnym wojskowym znajomościom Konwickiego. Filmowcy otrzymali w końcu zezwolenie na wykonanie zdjęć filmowych według codziennego harmonogramu, który zakładał bronowanie plaży tuż po zakończeniu każdego dnia pracy zdjęciowej. Zresztą fragmenty bronowanego piasku widoczne są także i w filmie… 
Kolejną trudność stanowiły choroby. Najpierw zachorował Jan Laskowski, który nie uniknął szpitala w Łodzi, co opóźniło pracę o kilka tygodni. Konwicki również zapadł na zdrowiu i tylko dzięki zapobiegliwości i opiece matki rodzeństwa Laskowskich, która niedaleko filmowców również miała wynajęte miejsce wypoczynku, powrócił do formy.
Dramatycznym etapem prac nad filmem okazał się moment, gdy zdecydowali się sprawdzić wywołaną w łódzkim laboratorium - dzięki znajomościom Laskowskiego - część zgromadzonych zdjęć. Z gotowym materiałem cała ekipa pojechała do kina w Wejherowie, gdzie ówczesny kierownik pozwolił na nieoficjalną projekcję. Według Dagmary Blindow, córki późniejszego kierownika kina „Świt” w Wejherowie przy ul. Tadeusza Kościuszki 1 oraz właścicielki kina „Żeglarz” w Jastarni, owa niefortunna „kolaudacja” pierwszego wywołanego materiału zdjęciowego do filmu „Ostatni dzień lata” mogła odbyć się także w Jastarni. Tak mówi lokalna wieloletnia, przekazywana z pokolenia na pokolenie, tamtejsza legenda. Za umiejscowieniem tego wydarzenia w Wejherowie przemawia jednak wiele. Przede wszystkim ze Szklanej Huty do Wejherowa jest o wiele bliżej niż do Jastarni na Półwyspie Helskim. Ponadto zarówno rodzeństwo Laskowskich, jak i sam Konwicki wspominają w rozmowach właśnie o kinie wejherowskim.
Pierwszy efekt był jednak zatrważający. Według ekipy, nic nie nadawało się do pokazania szerszej publiczności. Filmowcy po krótkiej naradzie stanęli przed dylematem, czy definitywnie skończyć przygodę z filmem, czy jednak wracać do Szklanej Huty i zacząć od nowa. Pokrzepieni pobytem w wejherowskiej knajpie (prawdopodobnie był to lokal u Prusińskiego, niedaleko kina „Świt” w Wejherowie) postanowili wrócić nad morze i dokończyć dzieło. Ostatnie zdjęcia kręcono już przy październikowych przymrozkach…
 

Głos pokolenia wołający na puszczy, groźne morze i zapowiedź śmierci

-Niech Pan [prof. T. Lubelski – przypis aut.] pamięta, że kręciliśmy niemal na Saharze, w tumanach piasku unoszonych przez wiatr – tak opisywał w wywiadzie Konwicki warunki plenerowe „Ostatniego dnia lata”. […] –To było kompletne pustkowie. […] Bałem się chodzić po lesie, bo on był jak z romantycznej poezji niemieckiej.

Jedynym echem, w filmie przywołującym z oddali cywilizację, były dźwięki odrzutowców, pozostawiających proste smugi na niebie (odtworzone z dokumentu filmowego), które symbolizować mogły odgłosy wojny i utraconą miłość Kobiety, zakochanej w lotniku.
W „Ostatnim dniu lata” Konwicki umiejętnie balansuje między dwoma przeciwstawnymi toposami: sielankowym locus amoenus i budzącym grozę locus horridus. Morze, które wraz z opustoszałym krajobrazem bezludnej plaży, tworzy pozornie idylliczny krajobraz pustynnej kryjówki dwojga zagubionych ludzi, w kluczowych momentach filmowej historii przeistacza się w groźny żywioł, czyhający na bohaterów, niczym wyczekujące fatum, które wie, że prędzej czy później nadejdzie jego czas i zabierze, to, co mu przeznaczone.
Opowieść kończy się najprawdopodobniej samobójczą śmiercią Chłopaka. Wśród strzępków rozmów między obojgiem można domyśleć się tej dramatycznej intencji zwłaszcza u Niego, czasem może i u Niej. Chociaż dla pierwszych odbiorców tego filmu, również dla recenzentów, nie było to wcale takie klarowne.
Każde z nich coś lub kogoś utraciło bezpowrotnie, nie uzyskawszy niczego ani nikogo w zamian. Mimo młodego wciąż wieku zarówno chłopięco wyglądającego Jego, jak i starszej Jej – postarza ich przede wszystkich ciężar wojennych i tuż powojennych doświadczeń, co archetypizuje ich losy do całego pokolenia zagubionych, niepewnych siebie, wtłoczonych w wir historii ludzi, poszukujących bezskutecznie swojego miejsca na ziemi. 
Taką intencję jednoznacznej interpretacji rozterek stworzonych przez Konwickiego bohaterów zdaje się potwierdzać wybór „Głosów” Tadeusza Różewicza, wiersza nieobecnego w scenopisie „Ostatniego dnia lata”, wybrzmiewającego jednakże „z offu” głosem Ireny Laskowskiej jako zapowiedź historii, która rozegra się za moment na piaszczystym pustkowiu.

[…]
II
Było rozdarcie nienawiść
niechęć wzajemna i grymas
był zaułek ślepy
i płaskie twarze murów
dziobate od salwy

wywalani z bydlęcych wagonów
stado pędzone razami
i rykiem
a obok tylko łapy psów
łapy psów
łapy psów

Ja wiem nie trzeba tak
ja wiem ja wiem
ale
kiedy przyjaciel wyciągnie rękę
zasłaniam głowę jak przed ciosem
zasłaniam się przed ludzkim gestem

zasłaniam się przed odruchem czułości.
[…]

(Tadeusz Różewicz, Niepokój. Wybór wierszy z lat 1944-1994, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1995, s. 119-121.)

W przypadku osoby samego autora filmu dochodzimy do czegoś jeszcze – pozornie nieuchwytnej i niedostrzegalnej, lecz po głębszym zastanowieniu – wstrząsającej w swej jednoznaczności, bardzo intymnej spowiedzi alter ego Tadeusza Konwickiego, granego przez początkującego wówczas aktora, Jana Machulskiego. W „Ostatnim dniu lata” dochodzi bowiem do swoistego auto-da-fé wojennego akowca, studenta, powojennego budowniczego Nowej Huty, autora zaangażowanych politycznie utworów „Przy budowie” i „Władza”.

Mężczyzna: - […] Byłem żołnierzem, urzędnikiem, muzykantem, gońcem, studentem, dezerterem, politykiem… Nie warto mówić…
[…]

Kobieta: - Tak ci było źle?
Mężczyzna: - Okropnie. Jestem teraz jak dziecko. Ale goryczy u mnie i jadu tyle co u starej małpy.

(Wszystkie cytowane dialogi z filmu pochodzą z wydania książkowego scenopisu: Tadeusz Konwicki, Ostatni dzień lata. Scenariusze filmowe, Wyd. Iskry, Warszawa 1966, s. 49-83.)

Tadeusz Konwicki nie czyni z tego tajemnicy zarówno w książce „Kalendarz i klepsydra”, jak i we wspomnieniowych wywiadach z prof. Tadeuszem Lubelskim, Katarzyną Bielas i Jackiem Szczerbą.

W 1949 roku, kiedy dopiero zaczynały się socrealistyczne przymusy, sam z własnej woli pojechałem do Nowej Huty; może myślałem, że ten nowy punkt startu uwolni mnie od wszystkich kompleksów, od poczucia totalnej klęski. Odczuwałem wtedy wojnę jako katastrofę, w której się wszystko zawaliło. […] Toteż rzeczywiście, ta pauza na robienie Ostatniego dnia lata była dla mnie rodzajem rekolekcji moralno-duchowych. Zerwałem ze wszystkim. […] To nie był dla mnie przeskok z tygodnia na tydzień: że tu jeszcze byłem socrealistą, a teraz zostaję bojownikiem nowej sprawy.

W tak rozumianym znaczeniu obszar morski stanowić może rodzaj katartycznej przestrzeni, która jest w stanie uczynić człowieka wolnym i czystym od wszelkich idei i gorzkich przeżyć.
Z kolei Ona – Kobieta o parę lat starsza od Chłopaka, z trwogą oglądająca pierwsze znamiona starości na skórze, lecz przecież wciąż młoda – choć osadzona została przez twórcę filmu jednoznacznie hic et nunc – w powojennym tu i teraz lat pięćdziesiątych, reprezentując głos pokolenia utraconych kobiecych nadziei, marzeń i miłości – Ona może przywodzić również na myśl postać z zupełnie innego, odmiennego mentalnie i kulturowo kręgu geopolitycznego, poprzez chociażby skojarzenia z późniejszą o cztery lata książką japońskiego pisarza  Kōbō Abe i ekranizacją „Kobiety z wydm” w reżyserii  Hiroshiego Teshigahary z 1964 roku.
Zapowiedzią, że będziemy mieli do czynienia z bardzo intymnym studium psychologicznym bohaterów, daleko idącą wędrówką w głąb człowieczych traum i lęków, dla widza może być nagość bohaterki, którą Kobieta ukazuje już na samym początku filmu, sądząc, że jest sama na plaży. Za moment jednak spotkany  przez nią Chłopak mówi Jej wprost, niemal bezczelnie, że obserwuje Ją uważnie ukryty wśród wydm już od dwóch tygodni.
Oko kamery Jana Laskowskiego jest soczewką mikroskopu. Przed widzem nic się nie ukryje. Bezkarnie może oglądać dwoje ludzi, jak wędrujące mrówki na piasku.
Trafnie w swoich powojennych „Dziennikach” wyczuła to autorka „Nocy i dni”, Maria Dąbrowska, zaraz po premierze filmu doceniając jego psychologiczną siłę:

Film jest wydarzeniem w skali światowej. Młody pisarz Tadeusz Konwicki osiągnął niezwykły efekt niezwykle prostymi i skromnymi środkami. Morze, pusta plaża, wydmy... Żywej duszy - poza dwojgiem ludzi i drążącymi hukiem niebo odrzutowcami. Jednodniowy romans, wątły dialog - a tyle w nim powiedziane! W życiu mi się żaden film tak nie podobał jak ten.

(Maria Dąbrowska, Dzienniki, [T.] 5, 1958-1965, wybór, wstęp i przypisy Tadeusz Drewnowski, Wyd. "Czytelnik", Warszawa 1988, s. 45.)

W wieloznacznym odczytaniu tego, co nienazwane i niedopowiedziane w relacji międzyludzkiej dwojga bohaterów, tego, co kryje się „między słowami”, pomaga przede wszystkim ascetyczność scenerii, prawdziwego in the middle of nowhere

Jesteśmy dwojgiem ostatnich ludzi na ziemi. […] – mówi On.

Wybryk Konwickiego klasykiem polskiej kinematografii

Wartość owej ascezy docenili widzowie, dopiero potem też i recenzenci obrazu Konwickiego i Laskowskiego, jednemu z tekstów o „Ostatnim dniu lata” nadając znamienny tytuł: „Na Księżycu czy w Polsce?”. I choć odbiór filmu na tzw. oficjalnej kolaudacji był – delikatnie mówiąc – dla jego twórców nieprzychylny, to jednak coś, co nazywano pośród innych soczystszych określeń „wybrykiem Konwickiego” – stało się błyskawicznie odkryciem nie tylko roku 1958, nagrodzonym na wielu międzynarodowych festiwalach filmowych twórczym eksperymentem (na czele z Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu w Wenecji w kategorii filmów dokumentalnych i krótkometrażowych), ale również zapowiedzią Nowej Fali, której pierwsze oznaki pojawiły się w kinie francuskim rok po polskiej premierze filmowego debiutu Tadeusza Konwickiego, umiejscowionej w Sopocie 4 sierpnia 1958.

Niezwykłość tego filmu doceniła także prasa zagraniczna. W prestiżowym piśmie Brytyjskiego Instytutu Filmowego „Sight and Sound” w entuzjastycznym tonie pytano się, jak to możliwe, by dotąd nikt nie wpadł na taką formułę.

„Ostatni dzień lata” dziś osiągnął status arcydzieła, wpisanego do obowiązkowego kanonu dzieł filmowych spod znaku tzw. „Polskiej Szkoły Filmowej”. Martin Scorsese wpisał go w poczet 21. filmów zrealizowanych przez polskich twórców, które zostały pokazane w USA i Kanadzie tamtejszej publiczności począwszy od 2013 roku w ramach festiwalu polskich filmów Martin Scorsese Presents: Masterpieces of Polish Cinema.

Całkiem nieźle, jak na przestarzałą kamerę Arriflex, dwie blendy i niemal zupełny brak budżetu… Gdzieś na plaży między Łebą a Lubiatowem…

 

Wykorzystana literatura fachowa:

Andrzej Bukowiecki, Ostatni dzień lata, Artykuły [w:] 50 lat Polskiej Szkoły Filmowej (DVD), Warszawa 2008, http://www.akademiapolskiegofilmu.pl/pl/historia-polskiego-filmu/artykuly/ostatni-dzien-lata/42 [data odczytu: 09.09.2019].

Debiuty polskiego kina, pod red. Marka Hendrykowskiego, Wyd. „Przegląd Koniński” w Koninie, Konin 1998.

Łukasz Figielski, Bartosz Michalak, Prywatna historia kina polskiego, Wyd. Słowo/Obraz Terytoria, Gdańsk 2005.

Tadeusz Konwicki, Pamiętam, że było gorąco. Rozmowy przeprowadzili Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba, Wyd. Znak, Kraków 2001.

Ponadto recenzje z archiwalnych numerów „Ekranu” i „Filmu”.

Szczególne podziękowania kieruję do Pani Dagmary Blindow za przekazanie cennych informacji związanych z historią kin w Wejherowie i Jastarni.